top of page

 

Piotr Borkowski, W stronę Bacha (Anagram 2021)

wstęp

Utwór W stronę Bacha jest poetyckim metatekstem o opowiadaniu historii, który powstał w trakcie prac nad scenariuszem filmu Pawła Pawlikowskiego o Janie Sebastianie Bachu. Poemat ten stanowi zapis ćwiczeń współczesnego intelektu i wyobraźni pragnących pojąć i pochwycić fenomen: zupełnie zwykłe życie kompozytora i jego niezwykły owoc – muzykę. Kto ją pisze? Gdzie jest jej źródło? Skąd pochodzi sztuka, która wykracza poza ludzkie doświadczenie, jest ponad czasem, wydaje się ponad/ poza światem i życiem, wymyka się intelektowi i wyobraźni?

Pisany w ramach czy też na marginesie prac nad scenariuszem filmowym, utwór jest próbą opowiedzenia muzyki przy pomocy słów i obrazów. Jest też swoistym dziennikiem podróży w stronę Bacha. Głos z początku poematu jest wyraźnie świadomy tego, co po Bachu. Wiatr chyli trawy w pokłonie, jak w pisanej już po śmierci Bacha poezji adoracji Christophera Smarta i jak w najlepszych wierszach Williama Wordswortha. Każdy rytm jest święty, jak uderzenie młota kowala-Wyobraźni, Losa, w Jerusalem Williama Blake’a. Przytaczam kilka wpływów, które są szczególnie znajome i bliskie: W stronę Bacha powstał w przestrzeni, którą wypełniają wydania angielskich preromantyków i romantyków i poświęcone im książki krytyczne. Podróż odbywa się w miejscu.

Głos z początku poematu wydaje się współczesny również siłą ponowoczesnego wątpienia: „Co zdaje mi się moje, nie jest”. Opowiadając Bacha, wmyślając się w przeszłość, „ja” projektuje siebie – przy czym „siebie” oznacza chociażby ślad/trop Wordswortha, Blake’a czy Smarta. „Mój” Bach to esencja setek tysięcy słów zapisanych przez historyków, biografów i krytyków. Jest muzyka – poza czasem. I są historie: wszystkie z tego świata.

Jednak ten pozornie pojedynczy głos z początku poematu poczyna się rozdwajać. Pojawia się pytanie/wątpliwość: „Kto mówi?” – tak jakby wysiłek intelektu i wyobraźni, podróż odbyta w miejscu, oparta na doświadczeniu muzyki i lekturze setek tysięcy słów, które napisano o Bachu, pozwoliły odsunąć „ja” z centrum poematu i stworzyć w nim miejsce i przestrzeń dla drugiego głosu. Postmodernistyczne wątpienie otwiera się na (niewspółczesną?/postponowoczesną?) nadzieję: „Co zdaje mi się moje, nie jest”. Słowa, podobnie jak muzyka, rezonują.

Przy powtórnej lekturze wielogłos ze środkowych części poematu wydaje się przenosić na jego wczesne partie. Bo przecież historia Bacha to też nie „jego” historia, lecz opowieść o jego żonach i dzieciach, o pracodawcach i słuchaczach, którzy patrzyli mu na palce – i o „jego” muzyce, która wykracza poza ludzkie doświadczenie, jest ponad światem, życiem i czasem.

Głosy dopełniają się, mieszają i rezonują:

Widzę otwartą przestrzeń

Traw, z rzędami liści

Wykrzykujących zieleń

Najprościej aż do nieba

– z dumą armii ostrzy –

A jednak,

Gdy tylko wieje wiatr,

Jak pojedynczy oddech,

Chylą się

W jednej chwili

– w pokłonie –

Jak mi się zdaje – przed Wszechmogącym Panem Traw.

Kto widzi? Kto mówi? Gdzie i kiedy wieje wiatr? Instynktownie słyszę go za oknem tej przestrzeni, którą wypełniają wydania angielskich romantyków: to wiatr z Preludium Wordswortha (por. tłumaczenie Stanisława Kryńskiego), z „Harfy eolskiej” S.T. Coleridge’a (por. tłumaczenie Zygmunta Kubiaka) czy z „Ody do zachodniego wiatru” P.B. Shelleya (por. tłumaczenie Jana Kasprowicza). Lecz wiatr pojawi się jeszcze w wielu miejscach poematu: w obrazie torebki na drzwiach podejrzanie znajomego śmietnika, jak i we wspomnieniu Chrystusa, który zamiast zapisywać słowa, rzucał je na wiatr. Słowa rezonują, więc nie sposób rozeznać dokładnie, skąd i dokąd wieje wiatr. Pewne jest tylko to, że człowiek nie jest wątłą trzciną na wietrze, bo trzciny – jak inne trawy – chylą się przy każdym podmuchu.

Przy powtórnej lekturze wielogłos – pytanie „Kto mówi?” (i „Co mówi?”) – pojawia się już w najwcześniejszych partiach poematu. Druga fraza W stronę Bacha wydaje się być odwróceniem stwierdzenia otwierającego:

Co zdaje mi się moje, nie jest.

Co zdaje mi się ich, jest moje.

Może jest to głos współczesnego (wątpiącego?) „ja,” które na twierdzenie odpowiada odwróceniem/zaprzeczeniem? Mówi pozornie coś innego, a jednak wciąż to samo: „Co zdaje mi się ich [/jego], jest moje”. Podróż w stronę tego drugiego nigdy nie przestanie być projekcją siebie.

Ale może jest to jednak głos tego drugiego? „Co zdaje mi się ich [/Jego? – Nawet Bóg nie jest jedną osobą, / Pomimo że jest Jednością] jest moje”. Może za tym stwierdzeniem kryje się wątpliwość twórcy, który muzyką pragnie przywołać „świat spoza świata”, wyrazić Absolut, lecz wyraża siebie? „W sztuce są co najmniej setki miliardów sensownych kombinacji… / Co najmniej tysiące przekraczają wszelką miarę”. Dokonywanie „samych dobrych wyborów” w drodze na samą górę może być śladem/tropem Obecności tego Drugiego (Trzeciego?). Lecz może też być dziełem przypadku: tysiące możliwych kombinacji, które przekraczają wszelką miarę – to dużo.

A jednak „tysiące” przy „co najmniej setkach miliardów sensownych kombinacji” – to mało…

Poemat kończy się modlitwą. Zgodnie z logiką podróży w stronę Bacha dominującym wydaje się tu głos tego, który „w ostatni utwór” wpisuje swoje imię. Lecz zgodnie z polifonicznym temperamentem poematu również i ten głos się rozdwaja. „Co zdaje mi się ich [/jego], jest moje”. „Modlitwa Bacha” jest być może jedynie kolejną projekcją „ja”. Jednak jest to „ja,” które chyli głowę: obcując z fenomenem człowieka, który dokonał „samych dobrych wyborów”, doświadczając muzyki, która wykracza poza ludzkie doświadczenie, trzcina pochyla się – w pokłonie – przed Wszechmogącym Panem Traw.

Podróż w stronę Bacha jest wspinaczką. A na szczycie góry: czyste światło.

Na poemat składają się rezonujące ze sobą fragmenty. Można je nazwać krokami (bo jest to podróż) lub stopniami (bo jest to droga ku górze), obrazami (bo poemat powstał na marginesie prac nad scenariuszem filmowym) lub frazami/ aktami (bo jest to utwór poetycki o muzyce). Ich liczba odpowiada liczbie godzin w tygodniu. „Godzina po godzinie, / Dzień w dzień, / Co tydzień” – 24/7, czyli bez przerw, stale. Dzień i noc, światło i cień, to stały motyw, przewijający się przez wiele spośród tych fragmentów/obrazów/taktów:

Ściśnij każdy dzień w jeden oddech.

Za dnia wdychaj

Codzienne obowiązki,

Małżeński seks,

Czytanie,

Lekcje łaciny wśród rozgadanych chłopców

I prowadzenie biznesu – jaki się przydarzy,

A nocą wydychaj muzykę

W swoim pokoju przy świetle świecy.

Za dnia haust trywialnego życia, nocą muzyczny wydech: „Jeżeli tak spędzisz większość swoich lat, / Na pewno od tego oślepniesz”, bo wzrok psuje się od nocnej pracy.

Ale oślepnąć można też od nadmiaru światła. Dlatego wspinaczkę w stronę Bacha najbezpieczniej odbyć z pochyloną głową.

Eliza Borkowska

bottom of page